Nauczyciele chcą siąść do stołu z ministerstwem

Tym razem od nauczycielskich związków dostało się Ministerstwu Kultury i Dziedzictwa Narodowego w związku z rozporządzeniem o pracy nauczycieli szkół artystycznych (muzycznych i plastycznych). Nie dość, że opublikowano je bardzo późno (projekt wchodzących od września przepisów trafił do konsultacji dopiero 20 lipca), to polecono je opiniować w trzy tygodnie.

– To ewidentne złamanie prawa. Art. 4 ust. 2 Karty nauczyciela mówi jasno, że projekty mają być uzgadniane, a nie opiniowane – mówi Krzysztof Baszczyński, wiceszef Związku Nauczycielstwa Polskiego.

W odpowiedzi na prośbę o zaopiniowanie ZNP zwrócił się do kierownictwa resortu kultury, by po 20 sierpnia wyznaczyć spotkanie, na którym obie strony będą mogły pochylić się nad przygotowanym projektem rozporządzenia. „Prośba o zajęcie stanowiska w przedmiotowej sprawie w terminie 21 dni nie jest możliwa do spełnienia” – piszą do ministerstwa związkowcy.

Nowe zasady pracy nauczycieli (nie tylko szkół artystycznych, ale też powszechnych) to już od kilku miesięcy kość niezgody między Ministerstwem Edukacji Narodowej a nauczycielami. Od września każda z 23 tys. szkół ma opracować własne wytyczne, na podstawie których MEN będzie oceniał ich pracę. Od wystawionej oceny będzie uzależniony ich awans zawodowy, a także wynagrodzenie.

Nauczyciele obawiają się jednak, że taka ocena będzie stronnicza i uzależniona od sympatii dyrektora. Dlatego już od wielu miesięcy apelują do MEN, by wycofało się z tych rozwiązań.

W szkołach artystycznych przy ocenie pod uwagę będą brane między innymi kultura języka nauczyciela, innowacyjny sposób prowadzenia zajęć, publikacje w poważnych pismach oświatowych, a także wykorzystywanie w pracy w szkole własnego warsztatu artystycznego.

Uwzględniana ma być także indywidualna praca z uczniem, a przy tym umiejętność współpracy z rodzicami podczas np. wspólnych imprez.

Nauczyciele narzekają również, że nadal nie ma rozporządzenia regulującego zasady oceniania w szkołach podległych Ministerstwu Sprawiedliwości.

Z naszych informacji wynika, że ma ono być gotowe dopiero za kilka tygodni.

—Joanna Ćwiek

Urząd nie może pomijać celu regulacji

Naczelny Sąd Administracyjny oddalił skargę kasacyjną fiskusa, który odmówił spółce prawa do wrzucenia w koszty podatkowe nieściągalnych długów.

We wniosku o interpretację podatniczka wyjaśniła, że inna spółka jest jej winna sporo pieniędzy. Dług powstał, bo przestała regulować faktury za najem. Nic nie dały wielokrotne wezwania do zapłaty, a co gorsza, dłużniczka zaprzestała wykonywania działalności gospodarczej, wyzbywając się przy tym niemal całego majątku. W tej sytuacji, działając jako wierzyciel, podatniczka złożyła w sądzie wniosek o ogłoszenie jej upadłości.

Sąd oddalił ten wniosek. W uzasadnieniu wskazał, że wierzyciel nie wykazał, by dłużnik posiadał więcej niż jednego wierzyciela. A gdy jest tylko jeden wierzyciel, ogłaszanie upadłości jest bezcelowe. Jednocześnie sąd tłumaczył, że nawet gdyby było inaczej, wniosek o upadłość podlegałby oddaleniu z jeszcze jednego względu. Chodziło o brak majątku dłużnika wystarczającego na zaspokojenie kosztów postępowania upadłościowego.

Podatniczka wyjaśniła, że po uprawomocnieniu się oddalenia wniosku o upadłość planuje zaliczyć nieściągalny dług do kosztów uzyskania przychodu – na podstawie art. 16 ust. 1 pkt 25 lit. a) w zw. z art. 16 ust. 2 pkt 2 lit. a) ustawy o CIT. Podkreśliła, że wierzytelności wcześniej zostały zarachowane jako przychód należny.

Sama nie miała wątpliwości, że postanowienie sądu o oddaleniu wniosku o upadłość dłużniczki wystarcza do udokumentowania nieściągalności wierzytelności.

Innego zdania był jednak fiskus. Przypomniał, że ustawodawca jednoznacznie określa rodzaje dokumentów niezbędnych do tego, aby wierzytelność nieściągalna mogła zostać zaliczona do kosztów. W spornej sprawie spółka nie dysponowała dokumentem potwierdzającym nieściągalność wierzytelności, tj. postanowieniem sądu o oddaleniu wniosku o ogłoszenie upadłości, gdy majątek dłużnika nie wystarcza na pokrycie kosztów postępowania upadłościowego. Postanowienie sądu zostało bowiem wydane na podstawie innych przesłanek.

Podatniczka zaskarżyła interpretację i wygrała. Najpierw rację przyznał jej Wojewódzki Sąd Administracyjny w Poznaniu. Zgodził się ze skarżącą, że ustawodawca nie zastrzegł, aby warunkiem uznania nieściągalności wierzytelności za udowodnioną było oddalenie wniosku o ogłoszenie upadłości wyłącznie z powodu braku majątku na zaspokojenie kosztów postępowania. Przesłanek może być więcej.

WSA zwrócił uwagę, że z treści uzasadnienia postanowienia o oddaleniu wniosku o ogłoszenie upadłości wynika bezspornie, że majątek niewypłacalnego dłużnika nie wystarczy na zaspokojenie kosztów postępowania. Ponadto zdaniem sądu kazuistyczne podejście fiskusa nie uwzględnia celu regulacji, co narusza zasadę sprawiedliwości opodatkowania.

Ostatecznie wykładnię korzystną dla podatniczki potwierdził NSA. Jak tłumaczył sędzia NSA Stanisław Bogucki, sporne postanowienie czytane w całości zawiera stwierdzenie, że majątek dłużnika nie wystarczy na pokrycie kosztów postępowania upadłościowego. Tym samym w opisanym przypadku spółka miała prawo do ujęcia nieściągalnego długu w kosztach. Wyrok jest prawomocny.

—Aleksandra Tarka

sygnatura akt: II FSK 1978/16

Autem na urlop – co warto wiedzieć

Wybieram się na urlop na Słowację. Jadę samochodem brata, bo jest wygodniejszy. 
O jakie dokumenty powinienem zadbać?

Słowacja znajduje się w strefie Schengen, poruszanie się po tym kraju samochodem nie wymaga więc dodatkowych dokumentów poza wymaganymi w Polsce. 
Na Słowacji nie jest też prawnie określona konieczność posiadania upoważnienia do kierowania pojazdem, jeśli nie jesteśmy jego właścicielem. Wymagane dokumenty to:

• dowód osobisty lub paszport,

• prawo jazdy dla kierującego pojazdem,

• ubezpieczenie OC.

Mimo że nie jest to prawnie wymagane, wybierając się na Słowację pożyczonym samochodem, warto pomyśleć o sporządzeniu pełnomocnictwa 
choćby na zwykłej kartce papieru.

Wykupiłem wczasy na Węgrzech. Chcemy tam dotrzeć własnym samochodem. Czy mogę jeszcze w kraju wykupić winiety? Jeśli tak, to jak mam to zrobić?

Istnieje kilka możliwości zakupu winiet, a najbardziej popularną jest metoda online. Wystarczy wypełnić wniosek i nie trzeba przejmować się naklejaniem winiety na szybę auta. Można też kupić winietę standardową, którą znajdziemy na stacjach benzynowych lub w różnych punktach przygranicznych. Kupon kontrolny, dla bezpieczeństwa, należy przechowywać przez dwa kolejne lata. Kupując winiety na Węgrzech, warto zwrócić uwagę na podział nie tylko ze względu na długość obowiązywania, ale także kategorie pojazdów, a te są aż cztery.

Zaplanowałem wakacje w Toskanii. Znajomi straszą mnie, że obowiązują tam jakieś szczególne przepisy. Na co mam zwrócić uwagę?

Samochody osobowe mogą się poruszać z prędkością do 50 km/h na terenie zabudowanym, 90 km/h na niezabudowanym oraz 130 km/h na autostradzie. Maksymalne prędkości są jednak mniejsze, gdy kierowca ma staż mniejszy niż trzy lata lub gdy nawierzchnia jest mokra.

Czy podróżując po Włoszech, wysiadając z auta, szczególnie na głównych drogach, trzeba mieć kamizelkę?

Tak, przy wszystkich głównych drogach należy wkładać odblaskową kamizelkę.

—Agata Łukaszewicz

Humaniści apelują do prezydenta

W czwartek podczas konferencji prasowej przed Kancelarią Prezydenta apelowali do Andrzeja Dudy o weto do uchwalonej przez parlament konstytucji dla nauki. W ich opinii przygotowane przez wicepremiera Jarosława Gowina prawo o szkolnictwie wyższym marginalizuje nauki humanistyczne i społeczne. Zarzucają, że nowa ustawa ogranicza autonomię uczelni, przyznaje nadmierne uprawnienia rektorom i zmniejsza znaczenie uczelni regionalnych. – Parlament rzutem na taśmę dodał poprawki groteskowe, czyniąc pewne grupy pracowników niezwalnialnymi – mówi Aleksander Temkin, szef komitetu.

To kolejne środowisko, które apeluje o weto. Kilka dni temu podobny postulat zgłosili naukowcy z Uniwersytetu w Białymstoku.

– jcs

etap legislacyjny: czeka na podpis prezydenta

Lojalni wobec fiskusa, szkodliwi dla konkurencji

Projekt nowej ordynacji podatkowej zawiera wiele nieznanych do tej pory procedur. Mają one służyć tworzeniu bardziej partnerskiego modelu stosunków między podatnikami i fiskusem. Wśród nich jest konsultacja skutków podatkowych transakcji.

Kontrola na życzenie

Według tej koncepcji podatnik mógłby wnioskować do organu skarbowego, by ten przyjrzał się konkretnej, przeprowadzonej już transakcji i ocenił ją od strony podatkowej. Ocena miałaby postać decyzji, a byłaby poprzedzona spotkaniami w celu wyjaśnienia różnych istotnych spraw. Podatnik zyskiwałby pewność, jakie skutki podatkowe wywoła przeprowadzona operacja. Byłaby to swoista interpretacja podatkowa, choć dotyczyłaby przeszłości, a nie przyszłości. Projektodawcy wskazują, że podobne procedury funkcjonują za granicą, m.in. w USA.

W uzasadnieniu wskazano, że podatnicy mogliby korzystać z takiej procedury w bardziej skomplikowanych transakcjach. Wymieniają m.in. przeniesienie własności składników majątkowych, udzielanie pożyczek lub kredytów, restrukturyzację firm.

Procedury konsultacyjnej nie można by stosować do porozumień w sprawach cen transakcyjnych (tzw. APA), a także w sprawach, w których wydaje się opinie zabezpieczające (tj. które mogą być obejściem prawa podatkowego).

Podatnik, który będzie ubiegał się o decyzję w sprawie skutków transakcji, ma dostarczyć dokumentację dotyczącą swojej sprawy. Ale zobowiązano go do informowania nie tylko o sobie i swoich działaniach. Otóż projektowany art. 547 ordynacji mówi o obowiązku „lojalnego informowania (…) o wszystkich faktach, które mogą mieć wpływ na rozstrzygnięcie sprawy, także w przypadku, gdy fakty te nie dotyczą bezpośrednio wnioskodawcy, lecz innych podmiotów”. Przepis ten dodało Ministerstwo Finansów do wcześniejszej wersji komisji kodyfikacyjnej.

Jak rozumieć „lojalność” takiego podatnika? W uzasadnieniu projektu napisano, że oznacza ona informowanie organu „w sposób wyczerpujący, niezwłocznie, mając na względzie realizację celu procedury konsultacyjnej”. Dodano, że chodzi o kwestie, „które niekoniecznie są związane ze sprawą w sposób bezpośredni, ale – na przykład – stwarzają jej prawnie istotny kontekst”.

Sformułowanie przepisu o „lojalnym informowaniu” jest na tyle ogólne, że może dotyczyć nawet podmiotów niezwiązanych bezpośrednio z daną transakcją. Może to stanowić pole do nadużyć, i to nie tylko fiskusa. Nietrudno bowiem wyobrazić sobie sytuację, w której przedsiębiorca wnioskuje o ocenę jakiejś transakcji, ale przy okazji donosi na konkurenta działającego na tym samym rynku.

Niepotrzebne emocje

Zwraca na to uwagę m.in. Marek Kowalski, przewodniczący Federacji Przedsiębiorców Polskich.

– Niezrozumiałe jest, dlaczego jedna strona transakcji ma mieć prawo do złożenia wniosku o konsultacje bez udziału innych zainteresowanych podmiotów. W ten sposób może się okazać, że organ podatkowy na podstawie ustaleń poczynionych z jednym tylko podmiotem wyda niekorzystną dla pozostałych uczestników transakcji decyzję, która będzie dla nich wiążąca – przewiduje prezes FPP. Dodaje, że ta procedura ma wesprzeć podatników, ale może okazać się szkodliwa.

Nieco inne zdanie ma Agnieszka Tałasiewicz, doradca podatkowy i partner w EY.

– Nie sądzę, by ten przepis był używany do szkodzenia konkurentom, ale rzeczywiście nie jest precyzyjnie sformułowany – mówi. Dodaje, że należałoby usunąć sformułowanie dotyczące „lojalnego informowania” jako nieprecyzyjne i nacechowane emocjonalnie.

– Lepiej zastąpić je „rzetelnym przedstawieniem stanu faktycznego” – postuluje.

etap legislacyjny: konsultacje publiczne

OPINIA

Ewa
 Guerri, doradca podatkowy 
w kancelarii Accreo

Konsultacja skutków podatkowych transakcji jest nowa procedurą, swoistą hybrydą zwykłego postępowania i interpretacji prawa podatkowego. Nasuwa jednak sporo wątpliwości. Ocenna decyzja urzędu skarbowego dotyczyłaby tylko konkretnych transakcji z przeszłości, a nie można by jej wykorzystać do przyszłych zdarzeń. Do stosowania tej procedury może zniechęcać wysoka opłata w wysokości 1 proc. wartości transakcji. Najwięcej jednak wątpliwości nasuwa zobowiązanie podatnika do lojalnego informowania o działaniach innych podmiotów, nawet luźno związanych z transakcją. Może to zostać wykorzystane nie tylko dla przejrzystości systemu podatkowego, ale też w celach nieuczciwych, np. szkodzenia konkurentom rynkowym. Tak czy inaczej, przepisy te wymagają dopracowania i wyjaśnienia w dalszym procesie legislacyjnym.

Zmiany w PKD, od których zależy wydanie zezwolenia na pracę sezonową

Trzy podklasy wymienione w załączniku do rozporządzenia Ministra Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej z 8.12.2017 r. w sprawie podklas działalności według Polskiej Klasyfikacji Działalności (PKD), w których wydawane są zezwolenia na pracę sezonową cudzoziemca (Dz.U. 2017 r. poz. 2348) zostaną wyłączone z listy upoważniającej do uzyskania zezwolenia na pracę sezonową dla cudzoziemca:

1) podklasa 01.13.Z Uprawa warzyw, włączając melony oraz uprawa roślin korzeniowych i roślin bulwiastych, z której ma zostać działalność związana z uprawą grzybów, uprawą pomidorów oraz ogórków w szklarniach ogrzewanych,

2) podklasa 01.19.Z Pozostałe uprawy rolne inne niż wieloletnie, z której ma zostać wyłączona działalność związana z uprawą kwiatów i produkcją kwiatów ciętych oraz pączków kwiatowych w szklarniach ogrzewanych,

3) podklasa 01.30.Z Rozmnażanie roślin, z której ma zostać wyłączona działalność związana z uprawą roślin do rozmnażania oraz uprawą grzybni, w tym podłoża z wsianą grzybnią.

Cele modyfikacji

Takie zmiany przewiduje projekt z 16.7.2018 r. rozporządzenia zmieniającego wymieniony wyżej akt prawny. Są one podyktowane brakiem uzależnienia działalności w tych właśnie branżach od sezonowości. Tutaj cykl produkcyjny ma miejsce w obiektach zamkniętych, a zatem może odbywać się przez cały rok, bez względu na jego porę.

Dodatkowy argument przedstawiony w uzasadnieniu do projektu, to potrzeba pracodawców, aby utrzymać stałych pracowników z odpowiednim doświadczeniem i wiedzą konieczną do wykonywanej pracy, np. umiejętnością kwalifikacji grzybów. To jest niemożliwe z pracownikami sezonowymi, ponieważ oni maksymalnie mogą przebywać w ciągu roku przez 9 miesięcy (art. 88t ust. 1 ustawy z 20.4.2004 r. o promocji zatrudnienia i instytucjach rynku pracy; tj. Dz.U. z 2018 r. poz. 1265; dalej: PromZatrU). Stąd pomysł, aby cudzoziemcy, którzy według szacunków stanowią 60-70% pracowników w gospodarstwach specjalistycznych uzyskiwali dokumenty legalizujące ich pracę i pobyt w Polsce na dłuższe okresy.

Skutki zmian

Dopisanie wyjątków spowoduje, że zamiast zezwolenia na pracę sezonową cudzoziemcy będą mogli podjąć zatrudnienie w tych trzech sektorach na podstawie:

– wpisanego do ewidencji oświadczenia, które jest wydawane obywatelom Armenii, Białorusi, Gruzji, Mołdawii, Rosji i Ukrainy (art. 87 ust. 3 i 4 oraz art. 88 z PromZatrU, a także § 2 rozporządzenia Ministra Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej z 8.12.2017 r. w sprawie państw, do których obywateli stosuje się niektóre przepisy dotyczące zezwolenia na pracę sezonową oraz przepisy dotyczące oświadczenia o powierzeniu wykonywania pracy cudzoziemcowi; Dz.U. poz. 2349) – okres ważności tego dokumentu jest jednak krótki, bo wynosi 6 miesięcy w ciągu kolejnych 12 miesięcy, a zatem stoi w sprzeczności z celami zmiany,

– zezwolenia na pracę, które jest wydawane na okres do 3 lat i może być przedłużane (art. 88e ust. 1 PromZatrU),

– zezwolenia na pobyt czasowy i pracę, które jest wydawane na okres do 3 lat (rozdział 2 ustawy z 12.12.2013 r. o cudzoziemcach; t.j. Dz.U. z 2017 r. poz. 2206 ze zm.).

Przepisy przejściowe

Według § 2 projektu, do postępowań – w sprawie wydania zezwolenia na pracę sezonową cudzoziemca – wszczętych i niezakończonych decyzją ostateczną przed dniem wejścia w życie rozporządzenia zmieniającego, mają być stosowane przepisy dotychczasowe. To samo dotyczy przedłużenia zezwolenia na pracę sezonową wydanego przed datą, od której wyłączenia zaczną obowiązywać (§ 3 projektu).

Data wejścia w życie

Rozporządzenie zmieniające wejdzie w życie po upływie 14 dni od dnia ogłoszenia. Obecnie jest na etapie opiniowania.

Rekompensaty dla byłych najemców lokali mieszkalnych w zasobie m. st. Warszawy

Wnioskodawcy uzasadniają swój projekt koniecznością wypłaty rekompensat byłym lokatorom komunalnym, którzy mieszkają lub mieszkali w budynkach zwróconych na podstawie Dekretu z 26.10.1945 r. o własności i użytkowaniu gruntów na obszarze m. st. Warszawy (Dz.U. z 1945 r., Nr 50, poz. 279; dalej: WłUżGruntWawaD), a którym miasto nie udzieliło pomocy w postaci zapewnia innego lokalu z zasobu miasta lub zasobu Towarzystwa Budownictwa Społecznego i stworzenie rozwiązań prawnych, które umożliwią wypłatę rekompensat finansowych. Intencją Projektodawcy jest wprowadzenie przejrzystego i sprawiedliwego systemu wypłat rekompensat finansowych należnych osobom pokrzywdzonym.

Zgodnie z projektem uprawnionymi do otrzymania rekompensaty będą osoby spełniające łącznie wszystkie kryteria:

1) są lub były najemcami lokali w budynkach przekazanych beneficjentom decyzji administracyjnej o ustanowieniu użytkowania wieczystego do nieruchomości, których podstawę stanowi WłUżGruntWawaD oraz art. 214 ustawy z 21.8.1997 r. o gospodarce nieruchomościami (t.j. Dz.U. z 2018 r. poz. 121 ze zm.), albo przekazanych właścicielom budynków stanowiących w myśl art. 5 WłUżGruntWawaD odrębne od gruntu nieruchomości, a administrowanych dotychczas przez jednostki organizacyjne m. st. Warszawy;

2) były najemcą lokalu w zasobie m. st. Warszawy w dniu przekazania budynku. Za dzień przekazania budynku rozumie się datę podpisania protokołu przekazania budynku;

3) w dniu składania wniosku o przyznanie rekompensaty w gospodarstwie domowym średni miesięczny dochód na jednego członka gospodarstwa domowego nie przekracza minimum dochodowego uprawniającego do otrzymania lokalu z zasobu miasta określanego zgodnie z zasadami i w trybie ustawy z 21.6.2001 r. o ochronie praw lokatorów, mieszkaniowym zasobie gminy i o zmianie Kodeksu cywilnego (t.j. Dz.U. z 2018 r. poz. 1234 ze zm.), Rada m. st. Warszawy może decydować o podwyższeniu kryterium dochodowego dla tych osób;

4) nie podpisały umowy najmu lokalu z zasobu m. st. Warszawy lub lokalu w zasobach Towarzystwa Budownictwa Społecznego ze 100% partycypacją miasta po dacie przekazania nieruchomości, o której mowa powyżej;

5) w dniu składania wniosku nie posiadają własności lokalu, własności nieruchomości budynkowej lub jej części, spółdzielczego własnościowego prawa do lokalu lub spółdzielczego lokatorskiego prawa do lokalu oraz nie zbyły tych praw w terminie 1 roku przed dniem złożenia wniosku.

Ważne
Wnioski będzie można składać do Prezydenta m. st. Warszawy w terminie roku od dnia wejścia w życie ustawy, co oznacza, że wnioski złożone w późniejszym terminie nie będą skuteczne. Przyznanie rekompensaty następować będzie w trybie administracyjnym, co skutkować będzie wydaniem decyzji. Rekompensata dla byłych najemców lokali mieszkalnych w zasobie m. st. Warszawy pokrzywdzonych brakiem ustawy reprywatyzacyjnej ma charakter ryczałtowy.

Projekt został skierowano do czytania w komisjach: Samorządu Terytorialnego i Polityki Regionalnej, Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka, z zaleceniem zasięgnięcia opinii Komisji Finansów Publicznych oraz Komisji Infrastruktury

Subiektywnym okiem praktyka: wnioskodawcy w projekcie używają zwrotu ustawa reprywatyzacyjna, choć ten termin nie jest zdefiniowany.

Firma w mieszkaniu? Tak, ale nie w kawalerce

Prowadzenie działalności we własnym mieszkaniu to już norma. Przedsiębiorca nie ponosi kosztów najmu, a dodatkowo może sporo zyskać na podatku. Fiskus zgadza się na odliczenie wydatków, np. na zakup mebli, ekspresu do kawy, koniecznych remontów, a także odsetek od kredytu i amortyzacji. Warunek jest jeden: koszty odliczyć można tylko w tej części, w jakiej nieruchomość jest wykorzystywana na potrzeby firmy.

– W praktyce oznacza to, że przedsiębiorca powinien wydzielić osobny pokój. Raczej trudno liczyć na korzyści podatkowe, jeśli działalność jest prowadzona w kawalerce, gdzie część prywatna miesza się ze służbową – mówi prawnik Marcin Malinowski.

Związek z biznesem

„Rzeczpospolita” zapytała Ministerstwo Finansów, czy osoba, która prowadzi działalność w jednopokojowym lokalu, też może odliczyć część wydatków. Odpowiedź resortu nie jest jednoznaczna. Dlatego lepiej nie ryzykować.

MF przypomina, że wydatki ponoszone przez tych, którzy zarejestrowali firmę w mieszkaniu, nie są co do zasady wyłączone z kosztów podatkowych. Nie zostały wymienione w art. 23 ustawy PIT, który określa, czego nie wolno zaliczyć do kosztów. Jeżeli więc wydatki pozostają w związku z przychodem lub z zachowaniem albo zabezpieczeniem źródła przychodu, to w takim zakresie będą podlegały odliczeniu.

– Każdorazowa ocena wydatków poniesionych przez podatnika oraz ich kwalifikacja do kosztów podatkowych wymaga dokonania indywidualnej analizy w konkretnym stanie faktycznym – odpowiada ministerstwo.

Grzegorz Grochowina, menedżer w KPMG w Polsce, wskazuje, że w praktyce odliczenie tych kosztów może być kłopotliwe.

– To skomplikowany problem. W małym mieszkaniu trudno jest bowiem oddzielić przestrzeń biurową od tej mieszkalnej. Przedsiębiorca powinien móc wówczas odliczyć wydatki proporcjonalnie, np. 30 czy 50 proc. wszystkich kosztów utrzymania lokalu. Niestety, w praktyce fiskus może zakwestionować takie rozliczenie – mówi.

Jednak – jak podkreśla – przy prowadzeniu działalności gospodarczej w domu koszty utrzymania lokalu powinny być odliczane na podobnych zasadach, jak w przypadku kosztów związanych z wynajmem powierzchni biurowej.

– Organy podatkowe powinny wziąć pod uwagę, że we własnym mieszkaniu przedsiębiorca także ponosi opłaty, m.in. za energię i czynsz – mówi Grzegorz Grochowina.

Przepisy nie pomagają

Według Adama Allena, doradcy podatkowego i wspólnika w Kancelarii Thedy & Partners, problem wynika z braku odpowiednich regulacji w przepisach podatkowych.

– W przypadku gdy trudno obliczyć, jaka część wydatków została poniesiona w związku z prowadzoną działalnością, np. na media czy internet, powinny być one zaliczane do kosztów podatkowych według odpowiedniej proporcji. Przepisy nie wskazują jednak, jak ją kalkulować – mówi Adam Allen.

Jak więc odliczyć wydatki i uniknąć kłopotów? Marcin Malinowski wyjaśnia, że podpowiedzią może być interpretacja Krajowej Informacji Skarbowej z maja 2018 r. (nr 0113-KDIPT2-1.4011. 144.2018.2.MD). Sprawa dotyczyła podatnika, który prowadzi jednoosobową firmę – jest przedstawicielem farmaceutycznym. Zamierza wspólnie z żoną kupić trzypokojowe mieszkanie, w którym jeden z pokoi przeznaczy na cele biznesowe, m.in. spotkania z kontrahentami.

Fiskus zgodził się na odliczenie kosztów związanych z prowadzeniem firmy. Chodzi o wydatki na wyposażenie pokoju, w tym stół z krzesłami i komplet wypoczynkowy. Do kosztów zaliczy też laptop za ok. 2,5 tys. zł i ekspres do kawy za ok. 2 tys. zł.

Co więcej, przedsiębiorca odliczy odsetki od kredytu hipotecznego na zakup mieszkania, ale tylko w tej części, w jakiej będzie wykorzystywał je na potrzeby firmy. Może też dokonywać odpisów amortyzacyjnych od tej części lokalu. W praktyce chodzi o odsetki i odpisy przypadające na jeden wydzielony pokój.

– Można z tego wysnuć wniosek, że przedsiębiorcy mający większe mieszkanie są w lepszej sytuacji – podsumowuje Malinowski.

OPINIA

Jarosław Ziobrowski adwokat, partner w Kancelarii Kurpisz Ziobrowski

Nie wszystkie wydatki na mieszkanie mają związek z prowadzoną w nim działalnością. Część z nich zachowuje bowiem osobisty charakter. Dlatego dobrym rozwiązaniem wydaje się wydzielenie odrębnego pokoju wyposażonego w meble biurowe, komputer czy drukarkę. Jeśli chodzi o firmę zarejestrowaną w kawalerce, to podejście organów podatkowych bywa restrykcyjne. Mimo to fiskus nie powinien kwestionować wydatków na meble biurowe czy sprzęt elektroniczny. W każdym przypadku należy jednak gromadzić dokumentację potwierdzającą, że dany koszt został poniesiony na cele służbowe, a nie prywatne. Przedsiębiorcy powinni się też przygotować na to, że jeśli chcą zarejestrować firmę na VAT, czeka ich wizytacja. Skarbówka sprawdza, czy firma rzeczywiście istnieje.

Czekają nas podwójne procesy

Trwa dyskusja na temat nowelizacji kodeksu postępowania cywilnego, w tym nowej regulacji o zarzucie potrącania.

Wśród uwag do nowelizacji pochodzących z różnych resortów pojawiło się także kilka komentarzy dotyczących art. 2031 KPC, wprowadzającego ograniczenia dotyczące możliwości podniesienia w procesie zarzutu potrącenia. Wskazują one m.in. na niedostosowanie proponowanej regulacji do materialnoprawnej konstrukcji potrącenia, a także na zbyt daleko idące ograniczenia możliwości podniesienia zarzutu potrącenia, które mogą prowadzić do skutków odwrotnych do zamierzonych. Być może skrócą one postępowanie sądowe, efektem będzie jednak konieczność otwierania nowych procesów mających na celu m.in. uniemożliwienie egzekwowania wyroków, które – wskutek niemożliwości rozpoznania zarzutu potrącenia – nie odpowiadają rzeczywistemu stanowi prawnemu między stronami.

Niestety, wszystkie zgłoszone uwagi w trakcie uzgodnień międzyresortowych zostały odrzucone przez Ministerstwo Sprawiedliwości – gospodarza projektu. Skłania to do kilku refleksji.

Po pierwsze, że w dyskusji tej, zwłaszcza po stronie MS, przyjmuje się założenie, że zarzut potrącenia jest podnoszony w procesie, gdy wcześniej nie zostało dokonane potrącenie w znaczeniu materialnoprawnym. Wobec tego wyłączenie albo istotne ograniczenie możliwości podniesienia takiego zarzutu jest jednoznaczne z wyłączeniem możliwości potrącenia w znaczeniu materialnoprawnym. W związku z tym (w rozumieniu MS) aktualny jest argument, że strona pozwana choć nie będzie mogła podnieść zarzutu potrącenia w danym procesie, będzie mogła dochodzić swojego roszczenia w odrębnym. A ponieważ zdaniem MS w większości przypadków chodzi o roszczenia fikcyjne, w praktyce takich odrębnych procesów będzie bardzo mało, tym bardziej że ich wszczęcie wiązać się będzie z koniecznością uiszczenia opłaty sądowej. Takie stanowisko MS pomija całkowicie sytuacje, gdy strona pozwana dokonała potrącenia w okresie poprzedzającym wszczęcie przeciwko niej procesu, jednak potrącenie takie nie zostało uznane przez drugą stronę. W związku z tym strona ta występuje z własnym roszczeniem, jednak druga strona w procesie nie będzie mogła się powołać na dokonane wcześniej potrącenie, które jej zdaniem wygasiło to dochodzone. Konsekwencją może być wydanie wyroku, który nie odpowiada rzeczywistemu stanowi prawnemu. Aby bowiem ten stan rzetelnie wyjaśnić, należy rozstrzygnąć, czy potrącenie (oparte na spornej wierzytelności) zostało rzeczywiście skutecznie dokonane czy też nie. Proponowana treść art. 2031 KPC nie pozwala na rozstrzygnięcie tego zagadnienia w ramach jednego procesu. Poszerza też znacznie możliwość wydania wyroku nieodpowiadającego rzeczywistemu stanowi prawnemu, co samo w sobie nie wydaje się właściwe.

Proponowane rozwiązanie otwiera także pole do dyskusji na temat wzajemnej relacji między procesowym zarzutem potrącenia a jego skutkami materialnoprawnymi. Do tej pory przyjmowało się, że podniesienie zarzutu w procesie, jeśli potrącenie w znaczeniu materialnoprawnym nie zostało wcześniej dokonane, wywołuje jednocześnie skutek materialnoprawny. Nie jest jasne, jak będzie wyglądała sytuacja pod rządem proponowanej regulacji. Jeśli nie będą spełnione określone warunki podniesienia zarzutu potrącenia, sąd go oddali. Otwarta pozostaje kwestia, czy podniesienie takiego zarzutu, traktowane do tej pory jako oświadczenie o potrąceniu w znaczeniu materialnoprawnym, wywoła takie skutki.

Wydaje się, że prowadzone prace nad nowelizacją KPC są dobrą okazją do znacznie głębszego przemyślenia procesowej instytucji zarzutu potrącenia, która w polskich warunkach ma charakter wyjątkowo niejasny. W ramach wspomnianych uzgodnień międzyresortowych pojawiła się propozycja rozwiązania uwzględniającego przyznanie przymiotu prawomocności rozstrzygnięciu co do potrącenia. Pozwoliłoby to na znacznie szersze dopuszczenie możliwości podniesienia zarzutu potrącenia z jednoczesnym zapewnieniem, że rozpoznany spór w tej kwestii definitywnie rozstrzyga stosunki między stronami zarówno co do roszczenia głównego, jak i wzajemnego, na którym potrącenie jest oparte. Takie rozwiązanie funkcjonuje w systemie niemieckim. W systemie polskim koncepcja potrącenia w znaczeniu materialnoprawnym jest bardzo zbliżona do niemieckiego. Choć rozwiązania przyjęte w polskim procesie cywilnym nawiązują także ściśle do rozwiązań przyjętych w systemie niemieckim, to jednak wskutek drobnych różnic nie było możliwe u nas przyznanie przymiotu prawomocności rozstrzygnięciu dotyczącemu potrącenia. Przyjęcie takiego rozwiązania zapewniałoby większą spójność między materialnoprawną instytucją potrącenia a procesowym zarzutem.

MS argumentuje, że w odróżnieniu od pozwu wzajemnego, którego wszczęcie wiąże się z koniecznością uiszczeniem opłaty sądowej, opłaty takiej nie ma obowiązku uiścić strona podnosząca zarzut potrącenia. To powoduje, że łatwość podnoszenia takiego zarzutu wydłuża procesy.

Niewątpliwie argument ekonomiczny związany z koniecznością uiszczenia opłaty sądowej może mieć istotne znaczenie. Jednak lepszym rozwiązaniem byłoby zastosowanie takiego elementu eliminacji pseudopotrąceń poprzez wprowadzenie obowiązku uiszczenia opłaty sądowej także od zarzutu potrącenia. W tym kierunku idą procedury obowiązujące w postępowaniu arbitrażowym, a także zasady uiszczania opłaty sądowej w niemieckiej procedurze cywilnej. Przyjmowane są różne rozwiązania: od powszechnej zasady, że każdy zarzut potrącenia podlega opłacie sądowej, do takich, w których konieczność jej uiszczenia powstaje, gdy organ rozstrzygający musi przeprowadzić badanie, czy roszczenie, na którym oparto zarzut, rzeczywiście jest należne i nadaje się do potrącenia. Tam zaś, gdzie roszczenie jest między stronami niesporne, nie ma opłaty.

Postulat, by kwestia regulacji procesowego zarzutu potrącenia prowadzona była nadal w celu osiągnięcia bardziej kompleksowego rozwiązania, wydaje się więc uzasadniony.

Autor pełni funkcję of counsel w firmie Noerr Biedecki sp. k.

Fałszywe zagrożenie bijącego policjanta

Ostatnie dni przyniosły kilka interesujących wydarzeń. Pierwszoplanowym z nich w Polsce niewątpliwie było przepchnięcie kolejnego rzekomo poselskiego projektu ustawy zmieniającej m.in. ustawę o Sądzie Najwyższym. Któryś z komentatorów zwrócił uwagę, że to już piąta nowelizacja zmian, które zaledwie zaczęły obowiązywać. Jego zdaniem źle to świadczy o autorach poprzednich, a według mnie również źle wróży tej noweli.

Przepychanie to, formalnie nazywane uchwalaniem, acz styl pracy większości parlamentarnej raczej temu słowu uchybia, skutkowało przepychankami pod Sejmem. Tam jednemu z demonstrantów policjant tak odepchnął megafon, że trącił innego mundurowego. W konsekwencji obywatel dowiedział się, że naruszył nietykalność cielesną funkcjonariusza. Zresztą demonstrujący nie silili się na nadmierną uprzejmość względem policji. Mundurowi zaś nie pozostali im dłużni, zatrzymując kilkoro z użyciem siły fizycznej, podduszając i bijąc. Oczywiście obie strony, i demonstrujący, i policjanci, to wszystko sfilmowały i narobiły zdjęć dokumentujących ową przepychankę.

Nadto w paru miejscach kraju zdesperowani obywatele napisali na biurach PiS sprejem „Czas na sąd ostateczny” i skrót PZPR. W przynajmniej jednym przypadku napis odpowiada przeszłości posła.

Jeden z policjantów sfotografowanych podczas zatrzymania protestującego obywatela (a zatrzymanie z użyciem siły fizycznej nigdy nie jest estetyczne) miał wcześniej obyczaj publikować w serwisach społecznościowych swoje zdjęcia w samych kąpielówkach, z niezłą muskulaturą i danymi osobowymi. Zdjęcie to upublicznił poseł Szczerba (robiąc dobrą reklamę kondycji fizycznej polskiej policji), a inni upublicznili też filmy i inne zdjęcia z tej interwencji. No i się zaczęło.

Jedni (lubiący partię miłościwie nam panującą) zaczęli pisać o chamach, których policja słusznie potraktowała. Pisali tak ludzie skądinąd światli i wykształceni, którzy zazwyczaj nie ignorują zarzutów bicia przez policję.

Inni (nielubiący PiS) wypisywali o ubekach czy bandytach w mundurach, zapominając jak rok temu w wielu miejscach Polski policjanci zabezpieczali demonstracje pod sądami. Byłem na takich demonstracjach na placu Dąbrowskiego w Łodzi i pamiętam, jak zaczynaliśmy śpiewać Mazurka Dąbrowskiego. Wtedy policjanci stawali na baczność i kładli prawe dłonie na sercu, co odbieraliśmy jako moralne wsparcie z ich strony.

Zbędne obelgi

Wszyscy, często też prawnicy, zapominali, że określenia padające z jednej i drugiej strony są po prostu niepotrzebnie obelżywe i bardziej opisujące ich własne emocje niż tych, o których wypisywali w mediach społecznościowych.

Oglądając z ciekawości TVP Info, ujrzałem nagle napis „PZPR” na biurze jednego z posłów PiS – onegdaj członka tej partii. Dowiedziałem się, że policja autorkę złapała i stawia jej zarzut propagowania ustroju totalitarnego. Musiało to zrobić wrażenie. TVP Info napis ten rozpowszechniła wielokrotnie szerzej niż kobieta pisząca na murach. Jednak warto się zastanowić, czy i prezes Jacek Kurski lub wydawca programów informacyjnych tej stacji dostanie taki sam zarzut? A może spotka to i innych publicystów (prasowych i fejsbukowych), którzy zdjęcie powielili? Chcę wierzyć, że i w policji ktoś się obudzi i przestanie się wygłupiać.

To, co PiS robi z Sądem Najwyższym, jest naprawdę złe i groźne dla państwa prawnego w Polsce, a także dla naszej demokracji i wolności. Jeżeli dodamy, że najprawdopodobniej szykuje na dublera pierwszego prezesa Sądu Najwyższego swego wiceministra z czasów poprzedniego swojego rządu, to sprawa naprawdę zasługuje na najwyższe emocje, a także na powagę, a nie groteskę.

Co tutaj mamy? Wysportowanego aspiranta, który w mediach społecznościowych lubił się pod nazwiskiem chwalić swymi muskułami, a teraz gdy jemu zrobiono zdjęcie w czasie interwencji oraz powiązano z tamtą skąpo odzianą fotką, skarży się, że jest zagrożony. Policję informującą o objęciu takiego delikwenta i jego rodziny ochroną. Tylko przed czym? Przed jego kolejnymi zdjęciami na Facebooku? To nawet nie jest śmieszne. Sam prowadziłem sprawy pokrzywdzonych przeciw gangsterom z łódzkiej ośmiornicy, zajmując im niebagatelne majątki, i nikt mnie nie chronił. Nikomu się nie skarżyłem, nikogo nie prosiłem o ochronę, i żyję. Co jeszcze mamy? Ministra odgrażającego się postępowaniem karnym posłowi z opozycji, który zdjęcia i nazwisko policjanta wyciągnął z internetu? Racjonalnych zazwyczaj polityków i prawników ubliżających, w zależności od sympatii politycznych, albo demonstrantom, albo policjantom – od chamów, bandytów, ubeków? Policję stawiającą sympatyczce opozycji, która z wściekłości napisała, co sądzi o PiS, opatrując biuro posła nazwą partii z przeszłości, zarzut propagowania ustroju totalitarnego. Przecież to groteska.

Czasem przeginają

Oczywiste jest, że to, co się dzieje wokół ustawy o Sądzie Najwyższym, ma prawo budzić skrajne emocje. Oczywiste jest, że policjant ma prawo w określonych sytuacjach zastosować przymus fizyczny w celu zatrzymania osoby i z pewnością nie będzie wyglądać to estetycznie. Tak samo oczywiste jest – jeśli coś takiego miało miejsce – że policja nie ma prawa ciągnąć zatrzymanego w krzaki i go deptać czy też podduszać. Równie oczywiste jest, że to wszystko powinno być dokładnie i poważnie wyjaśniane, a nie kwitowane stwierdzeniami przedstawicieli policji, że nic złego nie mogło się stać, bo policja nie bije. Takie wyjaśnienie jest sprzeczne z powszechną wiedzą, że i policjantom czasem zdarza się przegiąć, a czasem nawet bardzo przegiąć.

Tak samo oczywiste jest, że owa wściekła kobieta, która pomalowała biuro poselskie PiS szpetnymi napisami (nb. niedawno innymi napisami wymalowano biuro poselskie posłów PO w Pabianicach), nie miała na celu propagowania ustroju PRL, ale wskazanie, że PiS sięga do rozwiązań sprzed 1989 r. Tak samo również media, które ów napis pokazały, nie chciały propagować PRL, tylko informować o tym, co się dzieje w kraju. I tak jak ów napis na biurze PiS był wyrazem bezsilności sympatyczki opozycji, która widzi niszczenie instytucji będących wspólnym dobrem wszystkich Polaków, tak i kuriozalny i groteskowy zarzut jej postawiony obnaża bezsilność władzy wobec sprzeciwiającej się jej części Polaków.

Autor jest adwokatem z Łodzi