Najwyższa Izba Kontroli pozytywnie oceniła wykonanie budżetu na 2017 r. Z lektury wystąpień pokontrolnych dotyczących poszczególnych resortów wyłania się jednak inny obraz. W przypadku Ministerstwa Zdrowia wątpliwości budzi kilka elementów, m.in. zasadność przyznawania dotacji celowych. Okazuje się, że mimo zapowiedzi uszczelnienia systemu ochrony zdrowia pieniądze nadal z niego wyciekają podobnie jak za poprzednich rządów. A drogi sprzęt leży w piwnicach.
Wątpliwości NIK budzą szczególnie dwie dotacje celowe resortu przy Miodowej na kwotę ponad 24 mln zł. W protokole pokontrolnym z wykonania budżetu na 2017 r. kontrolerzy wytknęli resortowi, rządzonemu wówczas przez ministra Konstantego Radziwiłła, że dotacja nie powinna zostać uznana albo należało ją cofnąć.
Blisko 16,5 mln zł dostał od resortu Uniwersytecki Szpital Kliniczny (USK) w Olsztynie na zakup dwóch rezonansów magnetycznych. Placówka kupiła sprzęt pod koniec grudnia 2017 r. i miała go uruchomić w ciągu trzech miesięcy pod rygorem zwrotu dotacji.
Okazało się jednak, że na budowę odpowiednich pomieszczeń, zapewniających m.in. izolację przed promieniowaniem, wzmocnione stropy czy odpowiedni system wentylacyjny, potrzebuje znacznie więcej czasu.
Minister zdrowia przesunął więc termin uruchomienia rezonansu na 30 maja, ale i tej daty nie udało się utrzymać. Nowoczesny aparat 3T (trzyteslowy) zalega więc w odpowiednio przystosowanych magazynach dostawcy poza Olsztynem. Zostanie tam do czasu, gdy szpital wybuduje odpowiednie pomieszczenie, co, wedle deklaracji wykonawcy, ma nastąpić w ostatnim kwartale tego roku. Drugi, wart blisko 6,2 mln zł rezonans 1,5T (półtorateslowy), trafił do innego olsztyńskiego szpitala.
Zgodnie z umową, ma tam stać przez cztery lata do momentu wybudowania przez USK nowego skrzydła. Kłopot w tym, że w trakcie kontroli NIK placówka nie miała nawet źródeł finansowania nowego skrzydła. Kontrolerzy Izby uznali, że sposób użytkowania aparatury świadczy o tym, że zakup był niezgodny z zasadą uzyskania najlepszych efektów z danych nakładów, do czego zobowiązuje art. 44 ust. 3 pkt 1 ustawy o finansach publicznych.
Wątpliwości kontrolerów wzbudziło też przyznanie Dolnośląskiemu Centrum Onkologii (DCO) we Wrocławiu 7,45 mln zł na zakup akceleratora liniowego stosowanego w radioterapii. We wniosku napisano, że akcelerator zostanie zlokalizowany w zakładzie radioterapii mieszczącym się w filii DCO w Legnicy.
Jak wytknęła NIK, DCO nie zmieniło umowy z Narodowym Funduszem Zdrowia, wskazując nowe miejsce udzielania świadczeń radioterapeutycznych. Jego pacjenci nie mogli więc korzystać z legnickiego urządzenia. Korzystali za to z niego pacjenci Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego w Legnicy. Legnicki szpital realizuje wprawdzie umowę z NFZ, ale to zdaniem kontrolerów NIK czyni DCO jedynie podwykonawcą tej placówki. Izba konkluduje, że w takim wypadku minister zdrowia nie miał podstaw do przyznania dotacji dla DCO.
Dlaczego tak się dzieje? Zdaniem Marka Wójcika, eksperta Związku Miast Polskich, winę za to ponosi brak wcześniejszego planowania inwestycji. Jego zdaniem takie zamówienia powinny zostać poprzedzone swoistym studium wykonalności – zanim zamówi się rezonans, należy sprawdzić, czy szpital ma gdzie go postawić.
– Zdrowie nie jest traktowane jako priorytet, a w budżecie państwa nie gwarantuje się zwiększonych środków, które przez cały rok można wykorzystywać w sposób planowany. Ochrona zdrowia staje w kolejce do pańskiego stołu, a jeśli coś z niego skapnie, to się to chwyta i na gwałt wydaje. Zamówienia robione są w ostatniej chwili, jak w epoce słusznie minionej. Bez zmiany myślenia o zdrowiu drogie sprzęty nadal będą zalegać w piwnicy – dodaje Marek Wójcik.